Dzień Dziecka. Wspomnienie dzieciństwa

Autor Pieprzyć z Fantazją

Dzisiaj nasze pociechy obchodzą swoje święto. Spełnienia marzeń Kochane Szkraby.
Z pewnością żaden Smerf tego nie czyta, ale proszę przekażcie moje serdeczne uściski dla nich.
My Wszyscy mamy w sobie sporo z dziecka. Życzenia więc kieruję do każdego kto czyta a nawet nie wie, że tu serdeczności składam.

Dzisiejszy dzień spowodował, że wspomnieniem wróciłam do czasów, kiedy ja byłam takim obsrajmajtkiem. Jakże inne to były czasy…..Ale czas pędzi do przodu i to my mamy za nim nadążyć. Cywilizacja się rozwija i trzeba iść z duchem czasu. Zatrzymać swoje wartości w sercu i nimi się kierować. Niech to się nie zmienia. Młodzi przyglądają się i uczą, mimo że żyją w tak odmiennym świecie jak my się wychowywaliśmy. Chłoną nasze zachowania, ale przekładają je na obecne czasy.
Taka chwila refleksji mnie jednak naszła….

Urodziłam się i wychowałam na wsi i wciąż zresztą  mieszkam. Nie mówię, że będę tu do końca. Los czasami różnie nami kieruje. Nie zarzekam się nigdy. Jednak ktoś kto przyzwyczajony jest do podwórka, kurek, piesków, kotków i ogrodu z warzywami to ciężko mu zmienić diametralnie środowisko.

Wczesne dzieciństwo wspominam dość ciepło 😀 Jakie zresztą może mieć troski mały brzdąc ? Żeby brzuch tylko był pełny. Tak było, mama zawsze dbała o to, by w domu było coś na ząb. Zawsze była mąka, kurki w zagrodzie i mleko od krowy. Swojskie kluchy wspominam i będę wspominać. Takich jak moja mama do tej pory w 100% nie odtworzyłam.
Pamiętam jak tata jeździł do młyna. Przywoził mąkę i mama zaraz gniotła kluski albo robiła rzucane. Sprawdzała czy mąka jest czysta i ziarno nie jest zmielone z czymś co nie powinno tam się znaleźć.

Pamiętam stertę wysłotek, które przywozili nam z cukrowni. To były resztki z buraka cukrowego przeznaczone na paszę dla zwierząt. Jak nam wywalili taką stertę na podwórku to wchodziłam na samą górę i zjeżdżałam na siedzeniu 😛 Wysłotki były ciepłe i fajnie grzały 😀 Zawsze wracałam wtedy cała upaćkana do domu i mokrym siedzeniem 😀

Pamiętam moje koleżeństwo z przeciwnej strony drogi. Jak biegaliśmy w samych majtkach boso po kamykach, co leżały na wjeździe na podwórko.

Pamiętam łażenie po drzewach i wpychanie się w krowie placki w sadku.

Zupki z piasku i liści.

Rwanie liści babki i sprawdzanie ile żyłek wystaje – tyle miało mieć się dzieci w przyszłości.

Następne lata już nie mijały tak beztrosko. W podstawówce już „była robota w polu”. Usprawiedliwienia do szkoły, bo czas wykopków przyszedł. Ciężka to była praca, ale jak sobie przypomnę, to serce ściska. Dlaczego? Ptaszki śpiewały, sąsiedzi co mieli obok pola przychodzili pomagać. Siadaliśmy wszyscy później na miedzy i piliśmy kompot z bańki na mleko z jednego kubka i zajadaliśmy chleb czasami z konserwą. Wesoło było, mimo zmęczenia. Podczas wykopków były inne atrakcje. Z bratem sporo starszym mieliśmy w zwyczaju rzucać się czymś co nam wejdzie pod rękę akurat.
Jak było rwanie fasoli to fasolą, jak bób to bobem, ale kartoflem nie było fajnie dostać.

Cały czas od wiosny po późną jesień było zawsze coś do roboty. Jak nie pomoc mamie w ogrodzie, to gracowanie, zbieranie fasoli, bobu, żniwa, sianokosy, wykopki.
A ile ja się obiegałam po zapolu w stodole ze snopkami ….Trzeba było zagęszczać ruchy 😀 Później cała pokłuta kłosami zmywałam z siebie kurz…a jak piekło!

Może kiedyś było ciężko, narzekałam że nie mam wakacji, że nie wyjeżdżam na kolonie, ale to ukształtowało charakter. Jaki jest taki jest, ale jest.

Lata podstawówki też bardzo miło wspominam. Koleżeństwo w klasie mieliśmy bardzo fajne. Wychowawczyni super babeczka 😀 Teraz jest wychowawczynią mojej córki. Zresztą nauczyciele mojej mamy jeszcze mnie uczyli.

Jak dorastałam, to okazało się, że to co musiałam robić staje się dla mnie przyjemnością. Ogród stał się dla mnie pasją, gotowanie pokochałam, chociaż tu jest jeszcze wiele do nauczenia, do szlifowania.
Czasami coś nie wyjdzie, zrobi się głupotę a najczęściej wtedy gdy się mocno staram.
Pierwszą moją zupą był krupnik. Mama zostawiła mi kości w garnku i kazała zupę ugotować no i poszła do pracy….a ja biedna tylko ręce rozłożyłam 😀 Miałam jednak myśl. Kilka lat wcześniej założyli nam telefony na wsi. Zadzwoniłam do koleżanki mojego brata z prośbą o pomoc. Przez telefon dokładnie mnie poinstruowała co i jak mam robić. Tak powstał mój pierwszy krupnik 😀
Podobnie było z dojeniem krowy. Mama tylko zajrzała do mnie do pokoju z wiadomością: wydój krowę ja idę do pracy….Olaboga! Jakoś wymęczyłam mućkę. Z czasem szło mi nawet dość dobrze. Stała piana na mleku 😀 A jak stała, to znaczy że się uwijałam.

Tak to mniej więcej moje dzieciństwo wyglądało.

Może nie było najlżejsze, ale wspominam ciepło 🙂

Naszym dzieciakom jeszcze raz życzę samych dobrych dni w życiu 🙂

Na tym zdjęciu miałam dwa latka 😀 Jak widać, od zawsze lubiłam jeść 😀

0 0 votes
Article Rating

Możesz również lubić

Subscribe
Powiadom o
guest
2 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Katarzyna
4 lat temu

Fajnie się czytało ten wpis. Oczyma wyobraźni przeniosłam się w twoje okolice i twoje dawne czasy. Masz talent do opowiadania historii. Czekam na więcej 🙂

Translate »
2
0
Would love your thoughts, please comment.x