Wyprawa na Rakoń i Wołowiec

Autor Pieprzyć z Fantazją

Wychowałam się w takich czasach i takim środowisku, gdzie kolonie czy wczasy to były mi obce pojęcia. Gdy koleżanki i koledzy wyjeżdżali na wakacje z domu ja z rodzicami i braćmi pracowałam w polu.
Czasy się od tamtej pory zmieniły diametralnie, ja dorosłam, nie uprawiam hektarów za stodołą a pracuję na etacie i piszę dla Was i moich bliskich mojego bloga.

Prócz miłości do gotowania kocham góry, szerokie to pojęcie „góry”. Jak na razie raz albo dwukrotnie do roku wyjeżdżam w nasze polskie Tatry. Ta miłość zaczęła się jeszcze w dzieciństwie, gdy jeszcze nie czułam pod stopami górskich kamyków i nie czułam zimna górskiego potoku.
Miałam 10 lat gdy mama kupiła obraz z pejzażem górskim. Co noc zasypiałam wpatrzona w niego z marzeniem, by tam kiedyś się znaleźć. Dziecięce marzenie zaczęłam ziszczać trochę późno i to całkiem przypadkiem, gdy moja córka już zaczęła dorastać. Tak zrządził los, że rzucił nas na wypoczynek „w góry”. Potem już nie było zmiłuj, musiałam tam jeździć regularnie. Czasami jeżdżę sama, bo córka w szkole a mąż w pracy. Takim to też sposobem poznałam przesympatycznych ludzi, którzy do tej pory przez kilka lat towarzyszą mi podczas zdobywania górskich szlaków. Muszę wprowadzić małą poprawkę do mojej wypowiedzi, to ja im towarzyszę, to oni są bardziej zorientowani w mapach i mapach satelitarnych.

Dorotę i Janusza poznałam przypadkiem, gdy podczas pobytu w Bukowinie Tatrzańskiej pozostaliśmy bez środka komunikacji. Tak to się wszystko zaczęło. Od tamtej pory jesteśmy nierozłączni i planujemy wspólne wyprawy. To cudownie mieć kogoś takiego, co ma taką samą pasję!
W tym roku we wrześniu wyjechaliśmy ponownie w nasze polskie góry. Ja jednak chcę opisać wyprawę, która była nieco inna od wcześniejszych. Po raz pierwszy weszłam na szczyt od strony słowackiej.

Dojazd na Słowację

Nocleg mieliśmy w Kościelisku. Umówiliśmy się na przystanku o 6 rano na autobus jadący na Słowację, był ostatecznie z opóźnieniem ok. 6,30. Podróż trwała ok. 1h30min.
Wysiedliśmy na wielkim parkingu w Rohackiej Dolinie za Zubercem. Przeszliśmy czerwonym szlakiem przez las pod górę i wyszliśmy na asfaltówkę. Dla mnie to był pierwszy raz przemierzony tą drogą i nieco zaskoczyłam się, że trasa taką drogą jest dość długa. Słowacy chyba lubią asfaltówki 🙂
Czerwonym szlakiem asfaltówką pod górę przeszliśmy do Bufetu Rohackiego Tatliakowa Chata. Jest to schronisko bardzo przytulne, z salą jadalną i kominkiem, świetnie można porozumieć się w języku polskim. Warto w ogóle mieć ze sobą euro, jeśli chcemy skorzystać z usług schroniska.

Szlak na Zabratową Przełęcz

Zielonym szlakiem prosto spod Tatliakowej Chaty ruszyliśmy na Zabratową Przełęcz, z której później weszliśmy na Rakoń.
Początek tej trasy był dla mnie zaskakujący, przeszliśmy pod górę już oczywiście przez alejkę karłowatych jarzębin. Wyglądało to przepięknie! Potem już ścieżka prowadziła w las , w którym już można było zobaczyć to co w każdym lesie i wielkie połacie jagodzin.
Trasa nie jest ciężka, jest bardzo przyjemna, wiadomo idzie się wciąż pod górę, ale są kamienie, gdzie można oprzeć stopę, jest coś w rodzaju schodków. Im wyżej tym widoki piękniejsze!

Zabratowa Przełęcz wchodzimy na Rakoń

Dotarliśmy na Zabratową Przełęcz 1656 m n.p.m. i zrobiliśmy ok. 15 minutowy odpoczynek. Kompani nauczyli mnie, że na szlak niekoniecznie najlepsza będzie kanapka albo konserwa 🙂 Zaczęłam już od jakiegoś czasu zabierać ze sobą tylko wodę w ilości wystarczającej, batony energetyczne i banany. Tak naprawdę, to jest wystarczające podczas takiej podróży i nie obciąża organizmu. Zjedliśmy więc po batonie czy bananie i ruszyliśmy na podbój Rakonia 🙂

Szlak na Rakoń

Żółtym szlakiem ruszyliśmy na Rakoń, to tylko 30 minut od Zabratowej Przełęczy, tylko albo aż tyle! Tu już wychodzi jaką mamy kondycję. Trasa jest mocno pod górę, gładka i gdzieniegdzie tylko leżą kamienie. Wbrew pozorom, dla osób z niewielką kondycją może być męcząca. Z racji, że po lockdownie nabrałam ciałka, to się sfatygowałam dość 🙂 Widziałam różnych ludzi, idący ze mną równo albo takich co z kijkami wręcz wbiegali na Rakoń. Tak, kijki z pewnością na tym szlaku będą potrzebne.
Weszliśmy na Rakoń!
Widoki cudne, widać stawy na górach od strony schroniska. Tu zrobiliśmy dłuższy odpoczynek i nasyciliśmy oczy pięknem gór.
Jednak będąc na Rakoniu nie do pomyślenia było, żeby nie wejść na Wołowiec.

Ruszyliśmy na Wołowiec

Z Rakonia zaczęliśmy wchodzić na Wołowiec 2063 m n.p.m. Trasa jest po remoncie i jak widziałam do tej pory remontują ten szlak. Co dziwne ta trasa właśnie okazała się dla mnie lżejsza niż na Rakoń. Wejście na Wołowiec to głównie schody z ziemi, kamieni i bali. Później przed szczytem to już są kamienie.
Widok z Wołowca nie jest do opisania słowami. Ja czułam pokorę wobec gór, zachwyt nad ich pięknem i szczęście, że mogłam wejść i zobaczyć tak cudne widoki.
Doskonale widać obydwa Rohacze, stawy ze szlakami, schronisko to taki mały punkt w dole.
Turyści na Wołowcu zrobili sobie prawdziwy wypoczynek, niektórzy spali, inni jedli, robili zdjęcia. Nasz pobyt na Wołowcu również był dłuższy. Zjedliśmy swoje banany i batoniki. Słońce przygrzewało i zachęcało do odpoczynku w jego promieniach.

Wołowiec

Schodzimy z Wołowca

Jednak przyszła pora powrotu. Mieliśmy do wyboru szlak przez Grzesia albo Dolinę Chochołowską. Zejście przez Grzesia to dodatkowa godzina, wybraliśmy zejście przez Dolinę.
Zielonym szlakiem zeszliśmy do Doliny Chochołowskiej. Na dół prowadziły w większości schodki z kamieni. W takiej sytuacji ciężko się ogląda to co dzieje się w około. Jednak moim zdaniem, ten szlak nie jest mocno ciekawy.
Po ok. 2 godzinach zeszliśmy do Doliny Chochołowskiej blisko schroniska. Czekała nas tam przeprawa do samej kolejki. Wybraliśmy na koniec ten środek transportu, ponieważ na tym odcinku czekały nas tylko bacówki z oscypkami. Będąc ” w górach” oscypków można najeść się pod dostatkiem. Ominęliśmy ten punkt wycieczki i kolejką dotarliśmy do postoju busów i wróciliśmy do Kościeliska.

P.S Chciałam dodać na koniec, że ten wpis nie jest przewodnikiem. Opisałam tu swoją wyprawę na Rakoń i Wołowiec oraz prywatne odczucia.

5 1 vote
Article Rating

Możesz również lubić

Subscribe
Powiadom o
guest
10 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Ania
3 lat temu

Oooo to coś dla mnie 🙂 uwielbiamy takie wyprawy. Widoki cudowne, miesjce zapisuję może kiedyś będziemy w okolicy 🙂

Iwona
3 lat temu

Góry są piękne, ale wolę podziwiać je z dołu, byłam w kilku miejscach Tatr i owszem, wspomnienia cudne, ale to nie dla mnie, inna sprawa, że warto, jeżeli się to lubi to jest to wspaniałe, rozwijające i zdrowe…. Choć bywa niebezpieczne.

Irena - Hooltaye w podróży

Ależ fajne wspomnienia. Nie suche fakty, mapki tylko osobiste wspomnienia.
Uwielbiam takie relacje i tak mi ich brakuje w blogosferze.
Sama tęsknię za takimi wędrówkami.
Kocham góry.
Pięknie to opisałaś 🙂

Justyna Borucka
3 lat temu

Wspaniała wyprawa 🙂 mnie góry pociągają na fotografiach, do „łazikowania” się nie nadaję 🙂 za piękną wycieczkę dziękuję, takie wirtualne odbywam bardzo chętnie. Poczytałam, pooglądałam i jestem usatysfakcjonowana. Życzę wielu takich wypraw, nieskończonych możliwości i okazji 🙂

Anna
3 lat temu

Świetna wyprawa. Góry są bardzo pięknymi miejscami i poznawanie ich to prawdziwa przygoda.

Wędrówki po kuchni
Wędrówki po kuchni
3 lat temu

Takie wyprawy to ja bardzo lubię. W tych okolicach nie byłam, ale jak widze miejsce bardzo urokiwe i piękne

Viola z MBJ
3 lat temu

Wspaniale, kocham góry i takie wędrówki a w Tatrach nie byłam całe wieki. pewnie wiesz,że teraz bliżej mi w okolice Snowdonu czy Ben Navies 🙂 ale własnie tym bardziej doceniam blogowe znajomości, bo dzięki Tobie mogłam tam być razem z Wami. Jakie cudowne widoki i pogoda pierwsza klasa, proszę o więcej Twoich opowieści z gór.

Marzena
3 lat temu

Fascynujące widoki i piękna wyprawa. Kiedyś regularnie uczestniczyłam w rajdach górskich z naszą silną grupą. Jednak to było bardzo dawno. Ostatnio chyba z 10 lat temu w Bieszczadach. Teraz sobie uzmysłowiłam jak ten czas ucieka☺️

Translate »
10
0
Would love your thoughts, please comment.x